Są na tym świecie kamienie, które tylko z sobie znaną mocą, zwracają na siebie uwagę w taki sposób, że trudno od nich oderwać wzrok. Zachwycają, wabią, hipnotyzują, czarują, bałamucą, prowokują, wodzą na pokuszenie. Jest w nich ogień i żar, czar, magia i niezgłębiona tajemnica. Są jak biblijny Taniec Siedmiu Zasłon, którym Salome zwiodła króla Heroda, doprowadzając go ku krawędzi moralności. Można dla nich stracić głowę. Są wyjątkowe i niepowtarzalne. A mowa oczywiście o labradorytach.
Muszę Wam się przyznać do tego, że choć z całej siły ćwiczę moją silną wolę, takim okazom jak ten labradoryt nie jestem w stanie się oprzeć. No, nie i już! :D.
Trudno na zdjęciach ukazać w pełni jego ogień. A jeszcze trudniej słowami opisać odcień światła zamknięty w jego wnętrzu. Znajdziecie w nim odcienie ciepłego różu tańczącego z fiołkowo-lawendowy fioletem, leniwie przechodzącego w stare złoto aż po szmaragdowo-szafirowy akcent w formie maleńkiej plamki. Ten kamień intryguje i przyciąga dyskretnie uwagę.
Jego niesamowitą kolorystykę postanowiłam przenieść na oprawę. Łuk zwieńczyłam niewielkimi tęczowymi hematytami mieniącymi się niczym skrzydła motyla. Na dole labradorytu dołożyłam malutki kaboszon ametystu, który w towarzystwie dwóch hematytów, swym ciemnym fioletem współgra z labradorytem, dodając mu nieco pikanterii. Boki obszyłam koralikami w kolorze pudrowego różu, tęczowej miedzi oraz mokki. Aby nic nie odwracało uwagi od kamienia, wisiorek zawiesiłam na miedzianej krawatce i miedzianym łańcuszku o ciekawym splocie. Ten subtelny, nieco romantyczny wisior, którego sercem jest wyjątkowej urody labradoryt o ciepłym ogniu, jest dla mnie jak sen na jawie, jak spełnione marzenie albo po prostu jak uśmiech losu. :-)
Materiały: 22 x 22 mm kaboszon labradorytu, 4mm kwadraty matowego tęczowego hematytu, 6 mm kwadratowy kaboszon ametystu, koraliki Toho 11/o w kolorze higher metallic frosted copper twight , matte color mauve moccha oraz permanent finish matte galvanizedpeach coral. Wisior od spodu wykończony jest supersuede (alcantarą) w kolorze bakłażana. Powieszony na miedzianej krawatce i łańcuszku.
Nie przepadam za prezentacją biżuterii na dłoni, ale czasami nie ma innego wyjścia i taką fotę trzeba pokazać. To zdjęcie najlepiej oddaje niesamowicie piękny ogień labradorytu.
Kończę dzisiejszą opowieść o labradorycie płonącym różowo-fioletowym ogniem. W swojej kolekcji mam jeszcze inne labradoryty. Każdy z tych kamieni skrywa w sobie inny żywioł. Każdy ma inną historię do opowiedzenia. Ale o tym, następnym razem ;-)
Dziękuję Wam za to, że do mnie zaglądacie i zostawiacie tyle miłych słów :-).
Lato ma się dobrze, więc korzystajcie z letniej aury. Odpoczywajcie i relaksujcie się. Ściskam Was mocno!